wtorek, 30 września 2008

PO TAJFUNIE

Parę dni przerwy w nadawaniu to kwestia po pierwsze tajfunu, który przechodził nad Tajwanem, no i związku z tym musiałem się czasowo przenieść w mniej przyjazne dla kontaktowania się ze światem miejsce;)

ALE NAJWAŻNIEJSZA INFORMACJA JEST TAKA, ŻE OD WCZORAJ JESTEM SZCZESLIWYM WUJKIEK 4-KILOGRAMOWEGO CHłOPAKA ;))))))))))))))))))

SIOSTRZYCZKO JESTEM Z CIEBIE DUMNY!!!!!!!!!!!!!

A IMIE JEGO NOE ;)

Wracając na Tajwan, to przez ostatnie dni mimo braku dostępu do sieci pisałem co mnie tu spotkało w Taitung od przyjazdu, co poniżej możecie przeczytać. Tyle, że pisane w różnych momentach, więc może robić wrażenie chaotycznego opisu. Podzieliłem je więc na 3 posty.

Dziś mija 3 dzień od momentu przyjechania do Taitung. Jak na razie spędziłem na farmie jedną noc i może kilkanaście godzin. Przyszedł tajfun i musieliśmy „zwinąć” farmę i przenieść się na dół do miasta. Samo miejsce jak na razie robi wrażenie bardzo przyjemnego, poza tym, że tuż obok można spotkać węże i pająki olbrzymy!!! Zastanawiam się jak nazwać to miejsce. Nic tam raczej nie uprawiają, albo jeszcze o tym nie wiem, ale na pewno nie jest to główna ich działalność. Farma mieści się na jednym ze wzgórz okalających Taitung. Z tarasu widokowego znajdującego się na farmie rozciąga się przepiękny widok na Taitung City i okoliczne pagórki, a nawet widać trochę ocean ;) Pod tarasem głównym znajduje się mniejszy taras, na którym mieszczą się biuro i bardzo fajne przeszklone pomieszczenie prowadzące do małego rezerwatu przyrody, w którym żyje bardzo rzadki rodzaj żab. Tajwan jest jedynym miejsce na świecie, gdzie można je spotkać!!! Pomieszczenie i rezerwat służą też jako sala projekcyjna ;)

Poziom jeszcze niżej znajduje się jeszcze jeden taras, na którym rozbite są dwa olbrzymie namioty (dwunastki!!!) oraz można tam zażywać gorących kąpieli imitującej gorące źródła wannie. Ten poziom przeznaczony jest dla gości, którzy przyjeżdżają na farmę i chcą spędzić hardcorową noc pod namiotem (hm, hm – tajwański hardcore). Ale z drugiej strony ja pewnie też nie rozbiłbym namioty w lesie, w którym mogę spotkać jadowitego węża!

To był taras. Prócz niego farma składa się z trzykondygnacyjnego budynku. Na parterze główny pokój dla gości i pomieszczenia gospodarcze. Dwa pozostałe pietra to pokoje gościnne. W sumie na farmie może spać kilkanaście osób. Podejrzewam, że około 20. Bo w każdym namiocie jest spanie dla 4 osób, żeby nikt nie miał wątpliwości;) Ja mam mały pokoik na tyłach farmy przy pralni i łazienkach.

Jak możecie się domyśleć z opisu powyżej jedną z głównych działalności farmy jest przyjmowanie gości, na których poza przepięknym widokiem z tarasu czekają liczne atrakcje. Są nimi m.in. poznawanie gatunków żab żyjących w okolicy , wysłuchiwanie wykładu o świetlikach (o tym osobny post w przyszłości), robienie ołówków;), wspinanie się na drzewa z asekuracją i pewnie masę innych, o których jeszcze nie słyszałem! Hui – Mei, a zwłaszcza Rejnin mają dużo pomysłów jak przyciągnąć turystów. Dzisiaj widziałem artykuł w magazynie turystycznym o farmie. Wiem, że był też reportaż w telewizji, którym teraz chwalą się swoim gościom ;)

Nie do końca jeszcze rozumiem na czym polega działalność farmy, ale wyobrażam sobie, że chodzi o dwie rzeczy. Po pierwsze przybliżanie ludziom tutejszej natury i pokazywanie jej unikalności. Po drugie zbieranie funduszy na rozwój farmy w tym m.in. takie rzeczy jak badanie życia świetlików, żab itd.!

Z czasem będę wam opisywał więcej szczegółów na temat farmy i lepsze zdjęcia, bo na razie takie zrobione na szybko.

Te chmury podobno zwiastują zbliżający się tajfun... hm

Sam Tatung małym miastem nie jest (100 tysięcy), ale raczej panuje tu klimat małomiasteczkowy. Nikomu nigdzie się nie spieszy, nie ma tłumów na ulicach. Choć już w nowo otwartym Carrefourze sporo ludu ;) Nie wiele o nim na razie wiem, bo byłem tam tylko na chwilę i zawsze przejazdem!

Poniedziałek był dniem wolnym od pracy, z uwagi na tajfun. Decyzje podejmują władze każdego contonu niezależnie. Myślę, że prawie cały Tajwan ma wolne, bo tu się prawie nic nie dzieje, czasami wieje i trochę pada. Ale ten tajfun podobno był dość silny. W związku, że dzień wolny to … pojechaliśmy na farmę moich obecnych gospodarzy wykonać pewne niezbędne czynności, aby owoce zwane (jeżeli Internet nie kłamie) „Głowa buddy” rosły zdrowe i dorodne czyli głównie obcinaliśmy te owoce, które dorodne nie będą ;) Owoc jest nieziemsko pyszny! POEZJA! Niestety jest bardzo miękki i podejrzewam, że do transportu się nie nadaje ;( We wtorek od 7 rano również przycinałem krzewy i tak właśnie stałem się już na serio tajwańskim farmerem jeżdżącym skuterem ;) Brak dowodów rzeczowych w postaci zdjęć – padało! Zdjęcia poniżej z owocowej farmy są z niedzieli, kiedy ją wizytowaliśmy.

Wszystko dla nich jest 'delicious', ale ten owoc trzeba przyznać to niebo w gębie!

Kilku rolników postanowiło postanowiło zmienić okres kwitnięcia swoich owoców, żeby móc je sprzedawać poza sezonem i zamontowało nad swoimi uprawami oświetlenie. Chwali się, że używają żarówek energooszczędnych, ale i tak zużywają masę energii i mimo, że za owoc biorą dwa razy więcej niż w sezonie to KOKOSÓW(!) na tym nie robią. Z góry, np. z farmy wygląda to dość śmiesznie, taka plama białego światła wśród świateł miasta. No ale z bliska to trochę drut obozu koncentracyjnego przypomina…


DZIECIAKI

Zostałem „teacherem”! Nie wiem czy mogę być dla kogoś autorytetem, no ale sam się o to nie prosiłem. W ramach lokalnej społeczności funkcjonuje tzw. Reading room dla dzieci w wieku 5 – 12 (jak przypuszczam), który jest otwarty między 7 a 9 wieczorem. W tym samym pomieszczeniu, tyle, że oddzielona regałem z znajduje się pracownia komputerowa, w której zazwyczaj w tym samym czasie odbywają się zajęcia z obsługi komputerów. Ale wracając do naszej strony regału to jest to biblioteka z mnóstwem książek dla dzieci, gdzie dzieciaki odrabiają lekcje, ale chyba przede wszystkim dobrze się bawią ;) Ja mam uczyć angielskiego… ciekawe! Jak się może domyślacie jestem tu nie lada atrakcją, zresztą jak prawie wszędzie gdzie się pojawię ( nie wiem na ilu tajwańskich zdjęciach już jestem). Dzieciaki obmacały już moje włosy, skórę, twarz i owłosienie na rękach i nogach ;)

W sobotę rano byliśmy na trzydziestokilometrowej wycieczce rowerowej. Jestem pełen podziwu dla tych dzieciaków. Myślę, że dla części dorosłych to byłby nie lada wyczyn, zwłaszcza, że połowa drogi była ostro pod wiatr ( w końcu tajfun się zbliżał)! Poniżej kilka fotek. Dzieciaki są ekstra, zresztą zobaczcie sami;)

Tajwańskie terrorystki!

Mój ulubieniec!


No i razem. Zauważyliście, że moje oczy robią się coraz bardziej skośne?

Ludzie na Tajwanie bardzo lubią pozować do zdjęć. Zawsze się na nich uśmiechają i co najważniejsze pokazują znaczek Victorii (V) co widać na zdjęciu. Próbowałem wyczaić o co dokładnie chodzi, ale moje pytanie spotkało się z dużym zdziwieniem, generalnie chyba chodzi, że jest dobrze i jesteśmy szczęśliwi itd. ;)

Najmłodsza uczestniczka wycieczki z ojcem (tzn. z połową ojca)

W ŁAZIENCE

Spotkałem w łazience nietypowe stworzenie. Pełzło w kierunku kratki ściekowej. Było malutkich rozmiarów i miało rożnokolorową skorupkę, z które wystawiało główkę i za pomocą nóżek będących przy główce przesuwało całą skorupkę. Najśmieszniejsze jest to, że w zależności od potrzeby główkę wystawiało z jednej lub drugiej strony ;)))) spryciula! Nie wiem czy zdjęcie poniżej dużo wam powie, ale niestety nie mam MAKRO w obiektywnie ;( A szkoda, bo utrudni mi to też pokazanie wam świetlików…

Innym razem w łazience spotkałem dość dużego pająka. Rejnin powiedział, że to dobrze, bo oznacza, że łązienka będzie czysta, „Spider is our friend” (tak samo jak wąż;). Naprawdę byczego pająka to spotkaliśmy jak oddaliliśmy się jakieś… 15 metrów od farmy w dzicz;) Rozpiętość odnóg miał większą niż moja dłoń, a odwłok jak małe jajko, myślałem, że zejdę… W ogóle robale i wszelkie insekty są tutaj zupełnie innych rozmiarów. Na Tajwanie żyje podobno największy motyl świata, a dokładniej ćma! Kraluch, którego widziałem miał chyba 5 cm, widziałem też ślimaka giganta, ale też masę małych ślimaków.

Przed chwilą spotkałem w łazience parę jaszczurek długości ponad 10 centymetrów. Jak tak dalej pójdzie to do powrotu do Europy przestanę się myć!

piątek, 26 września 2008

Kilka zaległych fotek poniżej!

Zbliżając się do Hong Kongu ;)
Jedna z wielu świątyń w Tainan City
Jeszcze inna świątynia
Widok niespotykany, czyli mały ruch w wielkim mieście, chyba wszyscy poszli na lunch!
Ja też jadłem! Ekstra żarcie, kiedyś wam opisze szczegółowo, teraz pozostawię niedosyt...

Podobno bardzo popularna zabawka wśród nastolatków - rodem z Japonii, zresztą napisy są właśnie po japońsku. A rysuje Chiao, u której mieszkałem w Tainan City. Chyba wyglądam na zdjęciach jak bym był zestresowany - cóż, trudno było znów poczuć się jak 16 - latek ;)
Bar i sławni goście, którzy go odwiedzili
Jeden z kilku night marketów w Tainan City! Otwarty 3 razy w tygodniu
Miejsce bardzo barwne jak się można domyślić, wbrew temu co na zdjęciach, nie tylko żarcie można tam dostać ;)




to chyba napoje, szczerze mówiąc nie próbowałem

wtorek, 23 września 2008



Pierwsze dni na Tajwanie? Dziwny, czasami bardzo niemiły zapach – powietrze jest tu mocno zanieczyszczone, mnóstwo ludzi pędzących na skuterach (pierwszego dnia bym powiedział, że nikt nie przestrzega przepisów, ale teraz mogę powiedzieć, że są one po prostu inne), wszędzie walące po oczach neony z chińskimi napisami, stare świątynie wrośnięte w tkankę miasta, pytające spojrzenia Tajwańczyków – co on tu robi;)

Muszę powiedzieć, że to co mnie na razie najbardziej zaskoczyło to to, że miałem bardzo miękkie lądowanie! Zero szoku kulturowego (póki co mieszkam w domu rodzinnym pewnej dziewczyny, która przez rok uczyła się w Finlandii i dobrze zna realia europejskie), zero sraczki, przed którą wszyscy mnie przestrzegali łącznie z Panem doktorem z Kliniki Chorób Tropikalnych (to być może kwestia tego, że jem domowe jedzenie, prawie wcale żarcia z ulicy, ale mimo wszystko dziwne), zero zmęczenia podróżą (jak na 15 godzin spędzonych w samolotach), zero problemu z przestawieniem się na lokalny czas, zero przerażenia wilgotnością powietrza (tyle, że jak mi się w nocy klima wyłącza, żeby mniej energii zużyć, to mogę spać w nieskończoność ;) W dzień raczej na zewnątrz nie przebywam za dużo, a wszędzie klimatyzacja lub wiatraki.

Generalnie pogoda nad wyraz znośna, wszyscy mówią, że mam dużego farta, bo najgorzej jest podobno w lipcu i sierpniu, czyli wtedy kiedy mnie już tu nie będzie! Na początku tygodnia zbliżał się do wyspy tajfun, ale ominął ją, więc muszę poczekać na następny! No i już nie mogę się doczekać, kiedy ziemia zadrży;)

Co do języka, to chyba bardzo kiepsko, na razie otaczają mnie osoby, które trochę po angielsku mówią, ale na ulicy to bym się raczej z nikim nie dogadał, więc body language i na migi muszą stać się podstawową formą porozumiewania się, jeżeli chcę tu przeżyć. Niestety w Taitung będzie jeszcze gorzej z angielaskim… cóż, pożyjemy zobaczymy ;)

Zacząłem uczyć się Chińskiego, ale nie jest to proste. Tzn. rozczaruje was, ale zupełnie nie uczę się chińskich znaczków, tylko uczę się mówić, ale nawet to nie jest proste. Moja nauczycielka jest bardzo zadowolona z mojej wymowy, ale to chyba kwestia tego, że nie mam problemu z żadnymi sz, cz, dż itd. w przeciwieństwie do innych obcokrajowców ;)

Wyspa jest niby nie duża (powierzchnia województwa mazowieckiego), ale żeby przemieścić się koleją z jednego jej końca na drugi potrzeba chyba z 6 godzin. Jest też szybka kolej, ale oczywiście 2 razy droższa. Więc przemieszczanie tutaj nie będzie ani tanie, ani szybkie jak mi się wydawało.

Jutro jadę na wschodnie wybrzeże na moją farmę;) Nie wiadomo jeszcze dokładnie, gdzie będę mieszkał, jutro wiele się okaże, więc kolejne wieści już z farmy ekologicznej ;)