poniedziałek, 6 października 2008

ocean

NOWA TOZSAMOSC

Oj dużo się dzieje, nie sposób wszystko opisać. Ostatnie trzy dni były bardzo intensywne. W sobotę przedpołudniem zbieranie ślimaków dla naszych świetlików. Później wycieczka rowerowa z dzieciakami z reading roomu. 4 godzinki, w tym 1,5 w rzęsistym deszczu! Dotarliśmy do jednego z popularniejszych rejonu z gorącymi źródłami. Jedną z głównych atrakcji było gotowanie jajek w gorącym źródle - porażka!

Okazało się (nie wiem jak mogłem to wcześniej przeoczyć), że te dzieciaki są w zdecydowanej większości z rodzin aborygeńskich. Na wschodnim wybrzeżu żyje najwięcej rdzennych mieszkańców wyspy, pełno dookoła motywów aborygeńskich - to także olbrzymia atrakcja turystyczna, choć teraz turystów jak na lekarstwo.

Poza tym przyjechała Chciao u której mieszkałem w Tainan City - pomagała mi uniezależnić mi się od moich opiekunów, bo na razie planują mi w zasadzie całe życie;)

na 5 minut udało mi się trafić na tradycyjną aborygeńską ucztę weselną

no i niesamowite dzieciaki

W niedziele zwiedzałem wschodnie wybrzeże - jest niesamowite!!! Po prostu przepiękne! Ale zdjęcia tego nie oddają;( Znalazłem miejsce, do którego mam nadzieje, będę często wracał - Sugar Factory w Dulan oddalonym od Taitung City o jakieś 20 km. W każdą sobotę wieczorem odbywa się tam jakiś koncert ;) Juz się nie mogę doczekać! Poza tym mnóstwo innych atrakcji - wystawy, super chilloutowa knajpka i ekstra ludzie;) no i pełen industrial samej fabryki, którą można zwiedzać tak po prostu ;)

wybrzeże

Sugar Factory we własnej osobie ;)

wystawa w surowym wnętrzu fabryki

tu się cukier wyrabiało


Wybrzeże poznawałem razem ze świeżo poznaną mentor i jej szaloną przyjaciółką, to było zajebiste 6 godzin ;) Moja mentor (czyli osobisty opiekun) prowadzi barek, którym serwuje śniadania od 7 do 11 - twierdzi, że to kompletny przypadek, że pokrywa się to z nazwą najpopularniejszej sieci minimarketów na Tajwanie czyli Seven Eleven - są wszędziem, można tam kupić wszystko i są otwarte 24 h, więc lokalsi je uwielbiają. Poza tym Morta (jej hiszpańskie imię, to łatwiej mi zapamiętać) jest nauczycielem jogi!!! Nie raz odwiedzała Indie! Już się nie mogę doczekać jak zacznę uczęszczać na jej zajęcia! Muszę się tylko uniezależnić komunikacyjnie - rower albo skuter! Obraca się w dość międzynarodowym towarzystwie, więc okazuje się, że nie jestem tu sam;) Razem zwiedzaliśmy wybrzeże, Carrefoura, który jest świeżo otwarty, więc stanowi najpopularniejsze miejsce rodzinnych spacerów w niedziele (nie miałem pojęcia, że łażenie po supermarkecie może dawać tyle radości ;), poza tym night market w Taitung City i bardzo starą knajpkę wegetariańska, czad!
ja i Morta

bezdomny pies na plaży

Morta i jej szalona przyjaciółka Chen;)

znów night market;)


A poniedziałek to pierwsza wycieczka w gąszcz tropikalnego buszu (po tajfunie popsuła się rura, która doprowadza wodę z gór do farmy), pierwsze spotkanie z wężem! Mały nie był, jakieś 1,5 metra, ale to on głównie chciał uciekać ;) Poza tym odebranie Identity Card, otwarcie konta bankowego w Taiwan Bank no i nowy (tajwański) numer komóry! SIĘ DZIAŁO!

nowa tożsamość już sformalizowana

Okazało się, że Taiping (pojawia się w nazwie farmy i najbliższej wioski) oznacza Pacyfik! Dobrze wiedzieć.

5 komentarzy:

Unknown pisze...

Zdjęcie bezdomnego psa na plaży, mistrzostwo. Szkoda że trochę nieostry. A

stukot małych słów pisze...

Kokoski, przebijające tu i ówdzie świadectwa stanów euforycznego pobudzenia, przeplatane, z jednej strony, atakami biofobii, a z drugiej nieopanowaną sennością, nakazują mi zastanowić się głębiej nad charakterem lokalnych upraw i jednocześnie zadać pytanie o Twoje kwalifikacje, jako wychowawcy dzieci.

PS. Może plaża to właśnie dom psa?

LBV

Kokos na Tajwanie pisze...

Luber, cóż za przenikliwość! twoja spostrzegawczość mnie urzeka! co do dzieci to za 9 miesięcy będę mógł mówić o dużym doświadczeniu!

General pisze...

a ja mysle ze to taka przenosnia jest
- Kokos zobaczyl siebie w tym psie. Wiecie bezdomny, teraz Kokos oderwany od ojczyzny, matki ziemi, ziemi praojcow, ojcowizny, wieczna tulaczka, swoje miejsce na ziemi - kapujecie o co cho?
Chyba ze z tym psem to prostu cos Kokos kreci..
albo i moze to wszystko sciema i Kokos siedzi w Gdansku i sobie jaja robi...
ech no nie wiem sam, ten Kokos jest taki wieloznaczny

Unknown pisze...

Kokos, ale co ty masz na myśli kiedy piszesz że "co do dzieci to za 9 miesięcy będę mógł mówić o dużym doświadczeniu!"?
Bo ja się czuję trochę z tropu zbita... Czy ty chcesz nam coś powiedzieć? Czy my mamy ci czegoś gratulować? hmmm...
ps.
aby tradycji stało się zadość i by wszyscy już mieli 100% pewność, że jestem absolutnie monotematyczna i nudna, to zadam to pytanie:
CO ZE ŚWIETLIKAMI?? i na co im do cholery były te ślimaki??? :)